Z pamiętnika mojej babci, czyli jak nie zwariować przed świętami Bożego Narodzenia, a same święta godnie przeżyć

Czas nadchodzących świąt jest dla mnie zawsze szczególny. Daje się we znaki ten ciężki, ale pełen przygód okres przygotowań. Dorośli chcieliby dzieciom stworzyć raj choćby na parę chwil. W końcu nie żyjemy w czasach mlekiem i miodem płynących (prędzej octem i musztardą widniejącymi na półkach). Najpierw trzeba zadbać o coś do zjedzenia. Porcje racjonowane na tzw. „kartki żywnościowe” nie rzucają ilością na kolana. Ale lepsze to niż nic. Kiedyś na hasło „Rzucili szynkę!…” biegłam,aż nogi bym połamała. Teraz przynajmniej jest szansa, że coś dostanę. Kiedyś był to produkt żywnościowy dostępny tylko dla nielicznych i to tylko przed świętami, oczywiście po odstaniu zwyczajowych 6-10 godzin w kolejce. Szynka plasowała się w tej samej grupie wysoko pożądanych towarów co papier toaletowy, cytrusy oraz podpaski. Jeszcze nie mogę zapomnieć o białej kiełbasie na świąteczne śniadanie. W sklepach tylko surowa, ale dobre i to.
Dobrze, że znowu siostra z zagranicy przyjedzie to chociaż przywiezie dzieciom prawdziwą czekoladę, bo tych wyrobów czekoladopodobnych nie da się jeść. No i prawdziwa kawa. Nasza, ponoć brazylijska, pewnie tuż przed świętami się pojawi. Może jutro „rzucą” pomarańcze kubańskie. Mają bardzo grubą skórę i nadzwyczaj cierpki smak. I wbrew tem, co nazwa sugeruje, nie są na ogół pomarańczowe.
Pomału zbieram towar, a lodówka się wypełnia. Jeszcze karp. Znowu będzie trzeba odstać swoje. Oby go tylko dowieźli! Zawsze udaje nam się jakoś zorganizować tę tradycyjną rybę, choć nie zawsze z łatwością. Kiedyś moje dzieci przypłaciłyby za nią życiem, bo stały w kolejce bardzo długo i w bardzo dużym mrozie. Na całe szczęście mąż zdążył na czas je zmienić. Już więcej nie popełnię tego błędu.
Za dwa dni „Złota niedziela”. To jedna z dwóch niedzie, kiedy otwarte są sklepy. Chyba jeszcze pojedziemy z dziećmi na jakieś ostatnie zakupy przedświąteczne, drobne prezenty zapewne. Nie znajdziemy w sklepach dużej ilości przedmiotów nadających się na prezent, ale przed świętami czasem coś okazjonalnie rzucają. Domy towarowe w Alfie są w miarę w tym czasie zaopatrzone. Dla męża pewnie standardowo koszula, to mu się zawsze przyda. Nasze dzieci pewnie obdarują mnie wodą toaletową „Antylopa” i kremem „Nivea”, tatuś będzie obdarzony kremem do golenia „Pollena – Lechia” i wodą „Przemysławka”. Tomiłe, że zawsze o nas pamiętają i z jakichś swoich uzbieranych złociszów drobiazgi kupią.
Najważniejsza jest choinka, którą od kilku lat mamy sztuczną. Co to był za szał,jak ją kupiliśmy! Dzieci zawsze jakieś ozdoby zrobią. Może nawet w te niedziele znowu zasiądziemy wszyscy do robienia kolorowego łańcucha z papieru. To nasza tradycja. I koszyczki, pawie oczka. Miło tak razem posiedzieć i nie spieszyć się.
Przed samymi świętami rozpocznę porządki. Okna muszę umyć. Ech, oby nie było bardzo zimno. Jeśli spadnie śnieg,to dzieciaki znowu wytrzepią dywany na śniegu. To ciężka robota, ale z mężem jakoś dają radę. Lubię je mieć potem takie czyściutkie i pachniutkie w domu. Na razie śniegu nie ma, ale może coś spadnie. Jutro namoczę firanki w wannie. Poleżą przez noc i cały dzień to będą bielutkie. Na wieczór muszę już ”zwolnić” wannę, bo będzie potrzebna do karpia. I tak tę rybę trzeba będzie później przełożyć do miski, gdyż będzie potrzebne miejsce do kąpieli.
A przed samymi świętami dzieciaki też zagonię do sprzątania pokoi i na drobne zakupy. Zadaniem syna to zawsze przed świętami zatroszczyć się o chleb. To w sumie nie taka łatwa sprawa, aby dostać świeży. Ale to już jego stały obowiązek i rano w wigilię pójdzie w kolejkę za chlebem. Córka do warzywniaka po fasolę i kapustę kwaszoną. Grzybki mamy własne, uzbierane to i do kapusty i na zupę wystarczy. No i jeszcze zdobycie sera na sernik. Może w tym roku będzie łatwiej? Zawsze są takie problemy z zakupem smacznego białego twarogu. Tłustego często brakuje, a chudy się na sernik nie nadaje. Siostra dowiezie rodzynki, bo u nas to towar zdobyczny, nie ma szans właściwie, a wszyscy lubimy sernik z rodzynkami. Na pieczenie makowca już nie mam siły. Moja mama robi świetne, tata trzy razy mieli mak. Przyjadą do mnie upiec to cisto na dzień przed Wigilią, bo mama nie ma piekarnika. Taki kaflowy piec na węgiel w kuchni tzw. „angielka” nie nadaje się do pieczenia ciast.
No i tak utrudzeni tym lataniem za świątecznymi towarami znowu siądziemy do wigilijnego stołu. Złożymy sobie życzenia, odmówimy modlitwę, zaśpiewamy kolędy, a dzieciaki dostaną prezenty. Czy te wymarzone? Pewnie nie. Ale najważniejsze, że będziemy razem. I jeśli tylko starczy mi sił, pójdę na Pasterkę, aby dziękować za ten czas, za rodzinę, za święta, choć w z takim trudem przygotowane.

Opowieść tę napisałam na podstawie rozmowy z babcią i mamą. To są fakty, bez magii. Wielu z nas nie ma pojęcia, jak naszym rodzicom, dziadkom żyło się w latach 80. – 90.ub. wieku. Wszyscy byli jednak bardzo szczęśliwi.

Zofia Trawińska



Komentarze